piątek, 14 lutego 2014

Z miłości dla siebie i swoich koni

Dzisiaj Walentynki! Święto mające tylu zwolenników, ilu przeciwników. Jednak to dobry dzień, żeby zastanowić się nad miłością.
Ja chciałabym podyskutować o tej końsko-ludzkiej.

Uważam, że każdy kogo spotykamy w stajni znalazł się tam nie przypadkowo. W końcu połączyła nas wspólna pasja, zafascynowanie koniem. Co dzieje się po drodze, że czasem na ujeżdżalniach widuję się niesmaczne obrazki? Jakże częstym widokiem jest człowiek pasjonat, posiadający wymarzonego konia, który przez godzinę sfrustrowany próbuje coś ujechać. Większość z nas pewnie zaliczyła przynajmniej jedną taką jazdę.

Wracając myślami wstecz, pamiętam, że bawiła mnie każda jazda, każdy pobyt w stajni. Po drodze zdarza nam się zatracić całą frajdę. Wydaję nam się, że najważniejsze to ciągłe postępy i zapominamy, że nasze hobby przestało dawać nam radość.

Bywają dni kiedy śmieję się, że kiedyś kupię siodło westernowe i oleję wszystkie te koszmarne treningi, które wyciskają ze mnie siódme poty. Będę jeździć ku zachodom słońca, mając głęboko w nosie mój własny jeździecki progres. Jednak na chwilę obecną wciąż mam chrapkę na rozwój, ale nie chcę zapominać po co mam konia. Dlatego czasem trzeba zrobić sobie dzień przerwy i przypomnieć sobie jakie uczucie zaprowadziło nas do stajni. Poświęcić dzień na to, żeby pójść z koniem na spacer, wypić kawę podczas zachwycania się końmi na padoku.

I uważać na miłość toksyczną. Najlepszy sprzęt, pasze i trenerzy nie zastąpią koniowi porządnego wytarzania w błocie, czy powygłupiania się na padoku.





2 komentarze: